Początek

Dawno, dawno temu....
Po raz pierwszy zgłodniałem w wieku 19 lat. Studia w innym mieście, z dala od zawsze dostępnej kuchni babci dawały w kość. Pewnego wieczoru zajrzałem do lodówki i znalazłem jedynie keczup, który nadawał się do spożycia. W szafce kuchennej walała się resztka makaronu. Ugotowałem makaron i zalałem go keczupem. Zjadłem.
I przysięgłem sobie: nie tknę więcej czegoś takiego.
Nigdy nie interesowałem się gotowaniem.
Znałem potrawy mojej babci, która gotuje bez przepisów, bez ustalonych proporcji składników i zbędnego zdobienia potraw. Prosto i smacznie. Ale byłem daleko od domu więc postanowiłem, że nauczę się gotować.

Zadzwoniłem do babci.
„Weź trochę mąki, wody i pomieszaj. Jak będzie za rzadkie dosyp mąki. Oliwy dolej na oko. A porcja warzyw to tyle ile zmieści się w garści, no jak chcesz więcej to dodaj więcej” powiedziała babcia. „I nie przejmuj się tak!” dodała.
Przestałem więc przejmować się i tak jest do dzisiaj.
Zacząłem eksperymentować, łączyć różne smaki, zastępować drogie produkty ich tańszymi odpowiednikami i po jakimś czasie zaczęło się udawać! Dodawałem suszone zioła, gdy w pobliżu nie było świeżych i moje potrawy wcale nie były gorsze w smaku.
Cel był jeden: miało być prosto i szybko, ale smacznie. Gotowałem z tego, co znalazłem w lodówce i wtedy, kiedy miałem na to czas. Robiąc zakupy zastanawiałem się, co na przykład można zrobić z brokułów. I nigdy nie męczyłem biesiadników podawaniem na talerzach dań, które miały konstrukcję Wieży Eiffla.

To, co dzisiaj gotuję to zmodyfikowane pomysły zapożyczone od znajomych, efekt moich eksperymentów, dania pochodzące z jakichś książek kucharskich, które gotowałem nie zwracając uwagi na ilość i wagę składników. 
Zawsze próbowałem, próbowałem i jeszcze raz próbowałem! I nigdy się nie przejmowałem:-)